Są czasem takie dni, że pozostaje do dyspozycji jeno popołudnie. Jeżeli akurat w tym czasie nie masz – o człowiecze – nic lepszego do roboty, i przypadkiem jesteś w okolicy Jaszczurówki (dzisiaj dzielnica Zakopanego), to mógłbyś wybrać się na pierwszy znaczący, zachodniotatrzański, skalny ząb. Następnie mógłbyś napić się wapiennej wody ze znanego wywierzyska, które zawsze obficie nią częstuje, i nigdy nie wysycha. Po napojeniu podszedłbyś jeszcze na pewien kamienisty kopiec, i na nim wziął w swe miastowe płuca wdech powietrza zrzuconego z głazów Wysokich Tatr. A po tym wszystkim wróciłbyś do swej standardowej rzeczywistości.
A zatem – wędrujmy! Największą zaletą popołudniowych wypadów jest przede wszystkim mniejsza częstotliwość potencjalnych spotkań na szlaku. Odniosłem wrażenie, że niektóre pomniejsze szczyty Tatr nie cieszą się szacunkiem wśród tych, którzy uważają się za prawdziwych górołazów. Nie dają pola do popisu, nie zwiększają własnej chwały i blasku postaci. Później oczywiście słychać, że ten lub tamten zaśpiewał łabędzią nutę podczas lotu z Orlej Perci. Aczkolwiek Nosal, pierwszy odwiedzony wierzchołek również bywa wybierany przez samobójców, głównie wiosną lub jesienią. Wtedy halny wzywa swe ofiary, by zaproponować im ostatni lot…
Nazwa Nosala, przez górali nadana, oczywiście nawiązuje do nosa ludzkiego. Cały ten niewysoki (1206 m n.p.m.) skalny wierch zbudowany jest z wapieni i dolomitów, one nadały mu ten charakterystyczny relief. Dzięki swej spoistości, owe skalne krawędzie zachowują ostrość oraz umożliwiają niemalże ciągłe delektowanie się szerokimi panoramami pobliskich, wyższych partii gór. Nosal jest bowiem wybitnie widokowym wierzchołkiem, można podziwiać zarówno góry, jak i dolinę Bystrej.
Trudno sobie jednak wyobrazić stojący tu kiedyś Wielki Piec, chociaż ślady jego działalności widoczne są do dziś w okolicznych spustoszeniach leśnych. Brakuje buka i jodły, których używano jako paliwa, sukcesem jest przetrwanie populacji jarzębu mącznego, natomiast miejscowe smreczyny są raczej w złej kondycji (nie są naturalnego pochodzenia). Gdzieś w internecie napisano, że las na Nosalu, mimo bliskości siedzib ludzkich jest „zachowany w dobrym stanie”. Nieprawda, jest młody ze znaczącą przewagą iglaków, choć powinien być w większości zasiedlony liściakami. Niech trochę podrośnie, przyjdzie jedno suche lato i będzie po nim.
Stopniowo oddalając się od Kuźnic, można powoli rozpocząć dostrzeganie Tatr Wysokich, perci na które bezustannie napierają skłębione i przememlane masy ludzkie. Dokładnie tak, jak to widać na tegorocznych filmikach w internecie. Boże, jakie te Tatry są umęczone i zdeptane – tym bardziej nie dziwi mnie, że czasem się burzą i zabijają niecnych chodziarzy, tak jak to miało miejsce rok temu na najbardziej znanej górze w Polsce. Nabieram również pewności, że takie sytuacje będą częściej się powtarzać, żeby wyedukować tych, którym zapomniano wszczepić ostrożność i szacunek na etapie wczesnego dorastania. A przypominam, że nie zginął ani jeden niedźwiedź, więc wskazówka, gdzie poszukiwać właściwej mądrości, już została wysłana. Chciałem to jeszcze jakoś mądrze skomentować, ale niestety, brakło mi tchu w związku z tą sprawą.
No dobra, wyłączmy teraz już tryb słowotwórstwa pseudopoetycznego, i zerknijmy na najwydajniejsze źródło wody w Tatrach, czyli Wywierzysko Olczyskie. Przypomina Mojżeszowe Źródła z Małej Fatry Krywańskiej. Położone na wys. ok. 1063 m n.p.m., pod skałą, daje początek potokowi nazywanemu – zapewne od góralskiego nazwiska – Olczyskim. Według specjalistów od geologii, w tym to dokładnie miejscu występuje wielkie pęknięcie skalne (tektoniczne), w którym to właśnie zbiera się wiele wód z wyższych partii gór. I w wywierzysku wszystkie one zebrane w jedno, cudownie wytryskują. Oczywiście, zapewne jeszcze zostały przefiltrowane i wzbogacone, więc myślę, że ta niezwykle mroźna i czysta woda nadaje się do bezpośredniego spożywania. Źródło napotkaliśmy niemalże rzut kamieniem od Nosala, to dość bliscy sąsiedzi (ale kolor szlaku inny, żółty).
Ostatnim punktem tej krótkiej wycieczki był Wielki Kopieniec (1328 m n.p.m.), zacny kawałek wapiennego kopczyka, udekorowany całkiem przyzwoitą skałą na wierzchołku, niestety okupowaną w tym momencie przez parę dresów, co ze względu na przyzwoitość, nie zostanie pokazane na tym blogu. Chyba nawet mieli zamiar kopulować, i tylko czekali aż sobie pójdziemy. Ohyda.
Pomijając kopieńcową skałę, polecam rozkoszowanie się widokiem Tatr Wysokich, które tutaj pięknie pokazują resztki swoich śniegów i zachmurzenie swoich grani. Gdyby to był inny czas i okoliczności jesienne, to mógłbym tu spędzić znacznie więcej czasu, bo ta góra jest bardzo dobrze położona i ma swój specyficzny „górski magnetyzm”. Podejście może zmęczyć (choć jest krótkie), ale odbicie w ubocze zielonego szlaku i wejście na Kopieniec warte jest wylanych kropli potu. Zdecydowanie.
I już po wszystkim. Szczyty, lasy i źródła – zdobyte i zapamiętane. Mimo niewielu pozostawionych godzin słonecznych, udało się szczęśliwie wejść i zejść. Wszyscy uczestnicy wycieczki przeżyli i po dziś dzień szczęśliwie sobie żyją. Szkoda, że już nie ma szans na powtórzenie wyprawy w tym składzie, bo każdy ostatecznie trafił w inną czasoprzestrzeń. Stara ekipa się rozpadła, ale gdzieś na horyzoncie powoli wyłania się nowa…
Lovely photos!!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Thanks 😁
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Świetne foty! Góry są piękne!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dzięki, pozdrawiam z dzikiej części Słowacji 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Zazdraszczam 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba